W „Przyjaciołach” znajdziemy wiele scen, w których ktoś próbuje kogoś do czegoś przekonać. Zazwyczaj argumenty te mają wartość z punktu widzenia retoryki czy erystyki, ale niekoniecznie z perspektywy logiki. Krótko mówiąc, gdy ktoś próbuje przekonać kogoś do wiary w przekonanie P lub do podjęcia decyzji D, to nie stara się o podanie obiektywnych, prawdziwych racji, lecz stosuje rozmaite środki retoryczno-perswazyjne, by ów efekt uzyskać. Często są to środki bardzo efektowne i zabawne – serial komediowy rządzi się przecież swoimi prawami. Myślę, że adeptów myślenia krytycznego powinno to skłonić do refleksji, że nie zawsze dobre argumenty mogą być przekonujące czy efektywne, natomiast przekonujące mogą okazać się argumenty słabe: wątłe merytorycznie czy logicznie. Niby znana rzecz, ale zawsze warta podjęcia na nowo.
Klasyczny przykład argumentów/chwytów erystycznych znajdujemy w historii wojny trojańskiej. Bogini Eris wywołała spór między trzema boginiami, rzucając złote jabłko z napisem „Dla najpiękniejszej”. Spór miał rozstrzygnąć Parys, jednakże każda z trzech bogiń: Afrodyta, Atena i Hera, starała się nakłonić Parysa, by wybrał właśnie ją. Afrodyta obiecała mu za żonę Helenę, Atena – mądrość, a Hera – władzę. W tym wypadku przekupstwo stanowi argument za tym, aby uznać jedną z bogiń za najpiękniejszą. Zauważmy, że nie jest to argument merytoryczny: „Powinieneś być przekonany/uznać, że jestem najpiękniejsza, ponieważ otrzymasz to a to” nie ma nic wspólnego z kryteriami bycia pięknym. Takie kryteria mogłyby na przykład dotyczyć proporcji figury, nieskazitelnej cery czy ogólnej gracji. Argument merytoryczny mógłby wyglądać tak: „Powinieneś uznać, że jestem najpiękniejsza, ponieważ mam najdoskonalsze proporcje ciała”. Żadna z bogiń nie odwołuje się do kryteriów piękna. Wykorzystują argumentację erystyczną, nie zaś merytoryczną. Każdej z nich należy na wygranej, a nie na prawdzie.
A jak to wygląda w „Przyjaciołach”? Interesującą próbkę przykładów ilustrujących powyższy problem odnajdujemy już w trzecim odcinku serialu (S01E03). Joey przygotowuje się do roli, która wymaga od niego umiejętności palenia papierosów. Joey nigdy nie palił, więc nie za bardzo sobie radzi z tym zadaniem. Z pomocą przychodzi Chandler, który pokazuje Joeyemu, jak się pali, a tym samym powoduje u siebie… nawrót nałogu nikotynowego. Reszta przyjaciół jest tym stanem poirytowana i próbują przekonać Chandlera, by rzucił palenie. W jednej ze scen, gdy Chandler próbuje zapalić papierosa, reagują oburzeniem. Jednak Chandler wychodzi z sytuacji obronną ręką:
Argument Chandlera jest następujący: „Mam wadę. Wszyscy je mamy (następuje wyliczenie). Ja szanuję wasze wady, więc wy powinniście szanować moją”.
Rzecz jasna, nie jest to argument, któremu nie można nic zarzucić od strony logicznej, jednakże okazuje się on skuteczny. Zauważmy kilka rzeczy:
- bardzo wątpliwe jest, czy palenie Chandlera należy uznać jedynie za wadę. Jednakże taka kwalifikacja jest a) proporcjonalna do zarzutów reszty przyjaciół, b) przy okazji umniejsza rangę przypadłości Chandlera. Jest proporcjonalna, ponieważ grupa przyjaciół oburza się na Chandlera w stylu: przestań, to obrzydliwe, irytujące, przeszkadza nam. Rachel stwierdza: „To gorsze niż kciuk (który Phoebe znalazła w puszcze napoju gazowanego)”. Zwróćmy uwagę, że argument ten miałby większą wartość, np. gdyby któraś z siedzących kobiet była w ciąży lub ktoś był uczulony na dym papierosowy. Tak jednak nie jest.
Chandler stosuje zatem strategię podobnego kalibru. Po pierwsze oburza się: to niesprawiedliwe. Następnie wykorzystuje chwyt tzw. „belki w oku”: wy też robicie rzeczy, które są irytujące – macie wady – ale ja je akceptuję. Okazuje się jednak, że grupa reaguje na swoje wady w różny sposób – Joey uznaje gryzienie włosów przez Phoebe za bardzo irytujące, Ross – za urocze.
Jednakże powiedzenie, że palenie to wada, jest określeniem eufemistycznym, pomija w szczególności skutki zdrowotne czy kwestie finansowe związane z nałogiem – od których wolne są przecież wady innych przyjaciół wymienione przez Chandlera.
- nikt nie wskazuje na luki w argumentacji Chandlera: nikt nie podważa uznania palenia za wadę, nikt nie podważa prawa Chandlera do tego, by jego wada była szanowana przez innych (swoją drogą może nie bez znaczenia jest to, że rzecz dzieje się w USA ;)). Ktoś z przyjaciół mógłby stwierdzić, że grupa akceptuje inne wady Chandlera (dajmy na to dziwne poczucie humoru), a tolerancja nie powinna obejmować palenia – jako wady/przypadłości szczególnie irytującej.
- tak czy siak: Chandler osiągnął swój cel – grupa zaczęła się kłócić między sobą, a on mógł spokojnie sobie zapalić. Kłótnia przyjaciół pokazuje, że Chandler podrzucił przy okazji temat zastępczy. Kwestią już nie jest to, że Chandler nie powinien palić, lecz to, jakie kto ma wady i jak bardzo są irytujące. Wydaje się, że Chandler subtelnie zmienił temat, podrzucił – być może nieintencjonalnie – tzw. wędzonego śledzia (red herring).
Argumenty zdrowotne, czyli nieco bardziej merytoryczne i zupełnie naturalne, gdy rzecz dotyczy palenia papierosów, pojawiają się w późniejszej scenie. Chandler stwierdza jednak, że ma dosyć dyskusji o raku, rozedmie czy chorobach serca – upiera się, że palenie jest super… i wszyscy o tym wiedzą. Ja z kolei myślę, że wszyscy wiemy, jak trudno jest przekonać (skutecznie) kogoś do tego, by przestał palić. Napisy czy drastyczne zdjęcia na paczkach papierosów nie mają wielkiej mocy perswazyjnej, osoby palące stosują szereg wybiegów pozwalających im na uspokojenie swojego sumienia (i wyciszenie dysonansu poznawczego): racjonalizację, szukanie kozła ofiarnego, przeformułowanie znaczenia, identyfikację z grupą, wypieranie… Tymczasem Chandlerowi pozwala w omawianym odcinku wyjść z nałogu jedna rozmowa telefoniczna!
Niestety, nie mogę podać odnośnika do tej sceny, ponieważ nie jestem w stanie znaleźć jej w internecie. Podam zatem kilka szczegółów. Rozmowa toczy się między Chandlerem a Alanem – nowym chłopakiem Moniki – którego cała paczka bardzo polubiła, którego bardzo szanują itp.
Alan dzwoni do Chandlera. W scenie z tą rozmową telefoniczną nie słyszymy, co mówi Alan, słyszymy jedynie, co mówi Chandler: „Fakt… Nikt mi dotąd tego tak nie wyłożył…”. Rozmowa trwa dosłownie kilka sekund. Scena pomyślana bardzo sprytnie, nieprawdaż? Co mogło zadziałać na Chandlera? Oczywiście, trudno powiedzieć. Bohater czemuś przytakuje i stwierdza, że to, co usłyszał, jest dla niego jakąś nowością. Być może Alan wiedział, co należy poruszyć, by przekonać Chandlera. Być może podziałał sam autorytet Alana – niezależnie od tego, co zostało powiedziane. Może były to proste zdania lub wręcz truizmy: „Nie powinieneś palić. Powinieneś być silniejszy niż twój nałóg” – ale wypowiedziane przez odpowiednią osobę przekonały Chandlera. W każdym razie Chandler przestaje palić i dopiero w którymś z kolejnych sezonów nałóg wraca… wówczas pomaga dopiero kaseta z przekazem bazującym na hipnozie… kierowanym do kobiet. Ale to już materiał na inną opowieść.
Drugi interesujący przykład sporu z „Przyjaciół” to dyskusja między Rossem a Phoebe na temat wartości teorii ewolucji. Ross jako doktor paleontologii jest obrońcą tej teorii przed zarzutami wysuwanymi przez Phoebe – naukową dyletantkę, która wielokrotnie dawała wyraz swoim dziwacznym przekonaniom, przesądom, zainteresowaniom zjawiskami paranormalnymi itp. Ross bynajmniej wcale nie ma łatwego zadania, a Phoebe bynajmniej nie w każdym momencie plecie trzy po trzy (S02E03).
Rzecz zaczyna się od nieco oszołomiarskiego stwierdzenia Phoebe, że… jest wiele rzeczy, w które nie wierzy, ale nie znaczy, że nie istnieją (co ma chyba przekonać przyjaciół, że mogą nie wierzyć w aury, ale to nie wyklucza, że można je odczuwać i że nawoływanie zmarłych – by szli do światła – ma jakiś sens). Teoria ewolucji pojawia się w niezbyt zacnym towarzystwie kręgów w zbożu i trójkąta bermudzkiego. Na pytanie Rossa, dlaczego nie wierzy w ewolucję, bohaterka odpowiada zbitką rodem ze słownika komunałów Flauberta: „małpy, Darwin, sympatyczna historia, ale zbyt prosta”. Ross proponuje swoje rozumienie ewolucji: wykształcenie się każdej formy życia z organizmów jednokomórkowych w procesie trwającym wiele milionów lat. Odpowiedź Phoebe zdradza lekceważenie: „nie kupuję tego”. Ross tymczasem rozpędza się i stwierdza, że ewolucja jest naukowym faktem… podobnie jak powietrze czy grawitacja. Phoebe nie wierzy jednak i w grawitację – czuje się raczej odpychana, niż przyciągana.
Zadziwiające są dwie rzeczy (aczkolwiek być może niedostrzegalne przy pierwszym oglądaniu tej sceny): nonszalancja Phoebe, która jeśli tylko się nie zgrywa, to sprawia wrażenie kretynki; zacietrzewienie Rossa, który nadaje teorii ewolucji rangę nie hipotezy naukowej, lecz czystego faktu. O ile w wypadku Phoebe możemy podejrzewać, że tylko przyjmuje pewną ironiczną postawę, to jeśli tylko zastanowimy się nad tym, co mówi Ross – skądinąd naukowiec – powinniśmy być naprawdę zaalarmowani – jego całkowitą pewnością, niedopuszczającą cienia wątpliwości.
Ross stawia sobie za punkt honoru przekonanie Phoebe do teorii ewolucji. Przywołuje dowód – skamieliny odnajdywane na całym świecie. Stwierdza, że gdy na nie patrzymy dosłownie możemy zobaczyć, jak gatunki ewoluowały w czasie. Phoebe wyznaje, że o tym nie wiedziała, nawet sprawia wrażenie przekonanej, ale wówczas mówi coś, co normalnie uznalibyśmy za wiarę w teorię spiskową: „prawdziwą kwestią jest, kto umieścił wszystkie te skamieliny i po co”. Możemy interpretować tę wypowiedź jako wysuniętą serio, zgrywanie się w psychologicznej grze z Rossem – ale możemy też widzieć w tym dążenie do ustalenia statusu teorii ewolucji. Ross nie stwierdza już, że ewolucja jest faktem, lecz przedstawia dowody, które mają ją potwierdzać – widać pewien progres, ale to jeszcze nie jest dla Phoebe etap satysfakcjonujący, wiarygodny.
Jako kolejny dowód ma posłużyć przeciwstawny kciuk. Ross pyta Phoebe, jak można wyjaśnić ich istnienie. Pheobe odpowiada, że może kosmici potrzebowali ich do sterowania pojazdami. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał paleontolog. Zwróćmy uwagę, że w tym momencie Ross zwraca uwagę na ważną cechę teorii ewolucji, mianowicie: jej moc wyjaśniającą. O ile skamieliny mają świadczyć o jej prawdziwości, o tyle przeciwstawny kciuk to przedmiot wyjaśnienia. Phoebe oferuje jednak hipotezę alternatywną: być może jesteśmy przodkami nie małp (czy też precyzyjniej: nie mamy z małpami wspólnego przodka), lecz kosmitów. Do tej kwestii jeszcze wrócimy.
Phoebe wskazuje ponadto, że być może tym, co należy wyjaśnić, jest obsesja Rossa, aby każdy się z nim zgadzał. To chyba może świadczyć o tym, że sprzeciwia mu się z czystej przekory…
W kolejnej scenie Phoebe wprost stwierdza, że nie neguje ewolucji, ale próbuje powiedzieć, że to tylko jedna z możliwości. Ross brnie w zaparte, stwierdzając, że jest to możliwość jedyna. Phoebe wysuwa w końcu dosyć typowy argument pojawiający się w sporach o możliwość błędu w badaniach naukowych, mianowicie: fakt, że kiedyś naukowcy wierzyli, iż Ziemia jest płaska, oraz że niektóre przekonania i teorie naukowe z czasem zrewidowano lub odrzucono, jak w wypadku budowy atomu. Na tej podstawie – stosując strategię egzaminatora, polegającą na zadawaniu serii pytań – przypiera Rossa do muru i uzyskuje od niego przyznanie się, że „istnieje mała możliwość, by teoria ewolucji była fałszywa”. To wyznanie Phoebe uznaje za wyparcie się Rossa jego systemu przekonań – pyta go, jak będzie mógł pójść nazajutrz do pracy, jak będzie mógł spojrzeć w twarz sobie i innym naukowcom.
Po tym upokorzeniu Rossa staje się w końcu oczywiste, że dla Phoebe była to tylko gra.
Z tej wymiany możemy wyciągnąć kilka dosyć ważnych nauk:
- Trudno polemizować z ironistą.
- Nawet ktoś będący ignorantem może mieć do powiedzenia coś interesującego i wartościowego.
- Hipotezy naukowe są jedynie hipotezami, ale aż teoriami. Tzn. mają dużą wartość eksplanacyjną i predykcyjną, choć nie są bezwarunkowo prawdziwe. Teorie naukowe – jako wyjaśnienia zaobserwowanych faktów – są zawodne, tzn. mogą okazać się fałszywe, wówczas należy je zrewidować, tzn. dopracować szczegóły, lub odrzucić.
- Zadajmy sobie pytanie, czy potrafimy uzasadnić, że teoria ewolucji jest lepszym wyjaśnieniem niż hipoteza pozaziemskiego pochodzenia człowieka? Otóż istnieją kryteria pozwalające na określanie, która z konkurencyjnych hipotez jest lepsza (choć nie przesądza to jej prawdziwości). Hipoteza powinna być pełna (obejmować wszystkie zjawiska wymagające wyjaśnienia), głęboka (nie prowadzi do hipotez bardziej kontrowersyjnych), silna (można ją zastosować do wyjaśnienia innych przypadków), falsyfikowalna (można zaproponować eksperyment, który byłby w stanie obalić teorię), skromna (nie powinna obejmować więcej, niż potrzeba do wyjaśnienia danego zjawiska), prosta (nie powinna bez potrzeby wprowadzać nowych rodzajów bytów) i konserwatywna (zgodna z naszymi innymi dobrze ugruntowanymi przekonaniami). Tzn. hipotezę pełniejszą uznamy lepszą niż mniej pełną itd. Teoria ewolucji wydaje się m.in pełniejsza, silniejsza, prostsza i bardziej konserwatywna niż hipoteza pochodzenia pozaziemskiego. Przynajmniej na razie. 😉
Prawdziwą perełkę stanowi jednak jeszcze inna scena (S06E22). To scena, w której Ross musi zmierzyć się z ojcem swojej dziewczyny (trochę podobnie jak z ojcem Rachel). Tym razem Ross spotyka się z Elizabeth, swoją studentką. Jednakże jej ojciec Paul Stevens – postać grana przez Bruce’a Willisa – jest bardzo niechętny ich związkowi. Pan Stevens z kolei spotyka się z Rachel, która przy okazji stara się ocieplić wizerunek Rossa. Wyobrażenie o tym, jak napięta jest sytuacja, daje poniższy fragment:
To jednak jeszcze nie koniec intrygi. Pan Stevens w pewnym momencie stawia Rossowi ultimatum: jeśli ten nie zakończy znajomości z Elizabeth, to o wszystkim dowie się uczelnia. A wówczas Ross straci pracę. Ross mimo to spotyka się Elizabeth i wyjeżdża z nią do domku letniskowego jej ojca (domu po babci). W tym samym czasie do tego domku przybywa Pan Stevens z Rachel. Ross jest w tarapatach… I w tym momencie dzieje się coś nieoczekiwanego:
Ross wydaje się już całkowicie przegrany (aczkolwiek przynajmniej wpadł jeszcze na jakiś ostatni pomysł: „I właśnie dlatego nie możemy ze sobą chodzić”, zdarzało mu się w podobnych sytuacjach zaniemówić). Jednakże, gdy wyraźnie nie ma już nic do stracenia, podejmuje walkę erystyczną. Po pierwsze, daje do zrozumienia, że jest mu wszystko jedno („Rób, co chcesz”). Po drugie, odwołuje się do podobieństwa: „Ja także jestem schludnym facetem”, wykorzystując kod zrozumiały tylko dla Paula. To wyraźny sygnał, że Ross wie o czymś, o czym inni powinni nie wiedzieć. Potwierdza to kolejnym cytatem, odtańczeniem choreografii Paula i wydaniem okrzyku…
Krótko mówiąc: Ross stosuje dosyć podstawową i (na ogół) naiwną technikę manipulacyjną, jaką jest szantaż. Przy czym warto zauważyć, że jest to szantaż zakomunikowany w bardzo subtelny sposób, polegający na daniu drugiej stronie do zrozumienia, o czym się wie (w tym wypadku: o kompromitującym zachowaniu Paula). Sama groźba i jej cel nie zostały wyrażone wprost, wywarta zaś została presja. Reszta w tym kontekście jest oczywista: Ross nie musi tłumaczyć, jakie byłyby skutki, gdyby o sytuacji z sypialni powiedział Rachel lub Liz, nie musi uzasadniać, że jest gotów o tym powiedzieć, nie musi wyjaśniać, czego oczekuje od Paula. Wszystko jest oczywiste, niepożądane konsekwencje zaś – realne.
Jak widzimy, Ross nie odwołuje się już do racjonalnej argumentacji – ta po prostu wcześniej się nie sprawdziła, okazała się nieefektywna. Pan Stevens zagroził Rossowi, że doniesie na niego do władz uczelni. Odpowiedź Rossa to szantaż na szantaż. Wola jednego przeciw woli drugiego (nie zaś racje jednego przeciw racjom drugiego).
Ta zabawna sytuacja z „Przyjaciół” obrazuje także problem poważniejszy, który pasuje bardziej do takich seriali jak dajmy na to „Gra o tron”, „House of cards” czy „Rodzina Borgiów” – przedstawiających realia rozgrywek politycznych. Te gry oczywiście odwołują się w jakiejś mierze do argumentów merytorycznych i racjonalnych dyskusji, ale niewątpliwie w dużej mierze budowane są na strategiach dotyczących (kreowania i niszczenia) wizerunku, wiarygodności i etosu. Chętnie wykorzystuje się w niej groźby, szantaże, przeróżne haki. Oczywiście, nie tylko w serialach.